Kres pierwszej wojny światowej nadszedł równie niezauważalnie jak jej początek: bez zgiełku, wybuchów bomb i strzałów z karabinów. Ot, pewnego dnia mieszkańcy gminy Widzew zauważyli, że zamiast niemieckich żandarmów szosą pabianicką jadą na ciężarówkach żołnierze w czapkach z orzełkiem. Józef Waligórski, pseudonim „Olszewski”, komendant tutejszej Powszechnej Organizacji Wojskowej wspominał, że po odzyskaniu niepodległości zrodziła się myśl, by sformować oddział polskiego wojska. W listopadzie 1918 r. udało się zmobilizować 120 ludzi z Pabianic i okolicznych wiosek.
Kompania, która szkoliła się w polach i lasach, nie miała kuchni polowej. „Jednak żołnierz podczas dalszych wymarszów nigdy nie zaznał głodu” – wspominał komendant Waligórski. „Mieszkańcy Dobronia zawsze obficie podejmowali jedzeniem całą kompanię, 120 chłopa na schwał, warząc strawę w kotłach. Nie mniej gościnnie przyjmowali oddział w majątku Widzew”.
Do odradzającego się polskiego wojska szli także młodzi mieszkańcy Ksawerowa, Widzewa, Woli Zaradzyńskiej i Żdżar. Dostawali poniemieckie mundury i buty, na zdobyczną broń musieli poczekać.
Już w pierwszych dniach niepodległości udało się zorganizować wolne wybory do 14-osobowej Rady Gminnej. Mieszkańcy wybrali wyłącznie Polaków: Leona Rutkowskiego z Ksawerowa, Stefana Łuczaka z Dąbrowy, Władysława Gralę z Woli Zaradzyńskiej, Stanisława Brombę z Chocianowic, Antoniego Kobusa z Jadwinina, A. Moszczyńskiego z Rydzyn, Antoniego Chałupkę z Teklina, Stanisława Poterałę, T. Pycia i Michała Szczesia z Łaskowic, A. Okrojka z Bychlewa i J. Oleśkę z Jutrzkowic. Wójtem został Walenty Bartoszewski z Rypułtowic, sprawdzający się na tym stanowisku od 1910 roku, a sekretarzem gminy - Tomasz Wasilewski.
- Ojciec był wójtem przez osiemnaście lat, czyli sześć kadencji, gdyż radę wybierało się co trzy lata – wspominał syn Walentego, Henryk Bartoszewski. – Choć zarobki wójta były marne, pracował w gminie aż do 1928 roku. Urząd sprawował w majątku Widzew, dokąd Kindlerowie zaprosili nowe władze gminy.
Gmina zbierała dobrowolne datki na utrzymanie polskiej szkoły powszechnej (czteroklasowej), której kierownikiem był nauczyciel języka rosyjskiego Bronisław Franke. Wzięła na siebie także obowiązek naprawiania i odśnieżana dróg. Wójt mógł wezwać gospodarzy z konnymi wozami do darmowych robót ziemnych. Pomagali mu sołtysi. Aby zostać sołtysem, trzeba było wykazać, że się jest człowiekiem prawym i piśmiennym. To dlatego, iż uchwały Rady Gminnej sołtys musiał głośno odczytać mieszkańcom, chodząc od domu do domu.
W 1918 roku interesy sprowadziły do Ksawerowa 38-letniego Rudolfa Hermana Hoffmana, z pochodzenia Niemca - dyrektora wielkiej przędzalni bawełny w łódzkiej fabryce włókienniczej Izraela Poznańskiego. Hoffman był zamożnym człowiekiem, miał duży apartament przy ul. Gdańskiej 43 w Łodzi. Przy torach tramwajowych w centrum Ksawerowa oglądał byłą posiadłość Rudolfa Masickiego - fotografa i właściciela pabianickiego kina Luna. Masicki odziedziczył ją po rodzicach i wynajął, a następnie odsprzedał kupcowi Adolfowi Eichlerowi. Ponieważ nienawidzący Polaków Eichler, wydawca antypolskiej gazety "Deutsche Post", został zmuszony do opuszczenia granic naszego kraju, nadarzyła się okazja, by Hoffman tanio kupił jego ksawerowską posiadłość. Dyrektor nabył dwie działki o powierzchni 10 mórg.
Piętrową murowaną willę w rozległym parku dyrektor kazał rozbudować, podwyższając do wysokości pałacyku z poddaszem. Posiadłość ogrodził murowanym płotem z półokrągłymi bramami. Rozebrano drewniane zabudowania starego browaru i pijalni, usytuowane wzdłuż torów tramwajowych. Dwa wjazdy do posiadłości zaprojektowano od strony drogi do Widzewa.
Za domem Rudolf Hoffman urządził dwa piękne ogrody: większy w stylu francuskim (z oranżerią), mniejszy w stylu japońskim. Sprowadził egzotyczne drzewka i kwiaty, polecił usypać pagórek obsiany kwiatami, założyć oczka wodne, nad którymi bieliły się drewniane mostki. Z majątku Kindlerów dyrektor „podkupił” wytrawnego ogrodnika, Wojciecha Kuleszę, któremu obiecał dom.
Nad ogrodami górowała potężna wierzba i ustawiony na słupie zielony gołębnik pod dachówką - dla kilkudziesięciu ptaków. W sąsiedztwie bieliła się studnia z ogromnym żeliwnymi kołami i łańcuchowym mechanizmem służącym do wyciągania wiader z wodą.
Przy ogrodach urządzono kort tenisowy, zbudowano dom ogrodnika zwieńczony strzelistym dachem, stajnię dla pięciu koni, garaż, powozownię i stróżówkę. Hoffman miał dwa powozy. Widywano go także w siodle, podczas niedzielnych przejażdżek po okolicy. W pogodnie popołudnia woził po wsi rodzinę, kierując odkrytym samochodem.
Do willi w centrum Ksawerowa Hoffman wprowadził się po 1920 roku wraz z żoną Małgorzatą, dwiema córkami, synem, guwernantką i resztą domowej służby. Zatrudniał też nocnego stróża. O zamożności głównego lokatora willi świadczą choćby listy płac zarządu fabryki Izraela Poznańskiego. Tylko w 1937 r. dyrektor Rudolf Hoffman zarobił 70 tysięcy 9 zł i 31 gr. Dla porównania, roczne pobory robotnika przędzalni rzadko sięgały 1400 zł.
Wśród łódzkich fabrykantów Hoffman uchodził za najlepszego dyrektora przędzalni: stanowczego i wymagającego. Z robotnikami się nie bratał, często miewał zatargi. W lipcu 1928 r. omal nie przypłacił tego życiem. Poszło o obniżenie zarobków. Gdy robotnicy przędzalni Poznańskiego dowiedzieli się, że administracja fabryki zmniejszyła im stawki godzinowe, wybuchł strajk. Wzburzony tłum ruszył na gabinety dyrektorów: Kazimierza Poznańskiego, Józefa Wolczyńskiego i Rudolfa Hoffmana. Ponad 1000 robotników otoczyło budynek dyrekcji i zajęło dziedziniec, a 400 robotnic wdarło się na schody i korytarze biura. Strajkujący oświadczyli, że nie odejdą, póki obniżki pensji nie będą cofnięte.
Ponieważ odpowiedzi nie dostali, tłum zdemolował gabinety dyrektorów, rozbił meble i okna, przeciął przewody telefoniczne. Hoffman wpadł w ręce robotników. Jak relacjonował „Głos Polski” z 13 lipca 1928 r. „Na głowę Hoffmana ktoś zarzucił robotniczą bluzę, którą zwykł był nosić i chciano go wyrzucić na bruk z okna trzeciego piętra, gdzie znajduje się gabinet. Następnie tłum począł bić p. Hoffmana, a któryś z robotników zranił go ciężko czółenkiem w głowę.
Na skutek rozpaczliwych krzyków, wbiegł do pokoju dyrektor Wolczyński, który widząc p. Hoffmana bitego i zalanego krwią, rzucił mu się na ratunek, ale w tejże samej chwili został powalony na ziemię i dotkliwie pobity”. Dyrektorów uratowała policja. Podczas starć z policją konną i pieszą kilka osób zostało rannych, 20 robotników aresztowano.
W życie ksawerowskiej społeczności Hoffman włączał się umiarkowanie. Do niemieckiego „Lokalu” nie chodził. Gotówką wsparł budowę szkoły powszechnej, do której posyłał córkę. Ostatnia urzędowa informacja o mieszkającym w Ksawerowie Rudolfie Hoffmanie pochodzi z 20 września 1943 r. Wtedy to okręgowy lekarz weterynarii, badając konie Hoffmana, wykrył groźną chorobę zakaźną. Na polecenie niemieckich władz stajnia dyrektora została odizolowana od otoczenia, a konie objęto kwarantanną.
Hoffmanowie mieszkali w willi do 1945 roku. Gdy do Łodzi zbliżała się sowiecka armia, co cenniejszy dobytek załadowali na konne wozy i bryczkę. Nie ukrywali, że jadą do Niemiec, gdyż boją się bolszewików, bo nazwisko Hoffman to niemalże wyrok śmierci.
Tuż po ich wyjeździe zniknął stróż posiadłości. Okoliczna ludność rozgrabiła meble, dywany, kuchenne sprzęty, pościel, resztę ubrań dyrektorstwa. Szabrownicy wynieśli zdobione drzwi i marmurowy kominek. Gdy do willi weszli rosyjscy żołnierze, ujrzeli gołe ściany. Krzesła Hoffmanów widywano w ksawerowskich domach jeszcze pod koniec lat 70. Część ceglanego ogrodzenia budynku rozszabrowano.
ilość odwiedzin: - 938